piątek, 21 lutego 2014

Ciężka jazda nr 4 - recenzja: Mech "Zwo"



zespół: MECH
album: "Zwo" 
wytwórnia: Metal Mind Productions - 2012


skład:
Maciej Januszko - wokal
Piotr "Dziki" Chancewicz - gitary
Tomasz "Sooloo" Solnica - bas
Paweł "Rekin" Jurkowski - perkusja




utwory:
Grzech wiara lęk | Twój morderca | Barry Warry | Doctor | Wciąż od nowa | Popłoch | Mało mało | G-6 | Baise toi | Witam panie | Kocie kochamcię | Noise bREKINg

Czy jest sens pisać o płytach, które ukazały się kilka, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat temu? Moim zdaniem tak. Wszak muzyka nigdy się nie przeterminowuje. Utwór, od momentu powstania, zaczyna żyć, zarażać sobą ludzi. Jedni odkryją go natychmiast, bo na niego czekali, inni usłyszą przypadkiem, jeszcze inni, bo ktoś im polecił. Ten proces nie trwa tylko i wyłącznie podczas rynkowej promocji czyjegoś nowego albumu. Po latach też można coś dla siebie odkryć, posłuchać i powiedzieć: „Hej, zajebisty numer!”. I czy wtedy będzie miało znaczenie, kiedy został nagrany? Absolutnie nie. Dla swego „odkrywcy” będzie bowiem nowością.



Mech to niezaprzeczalnie uznana i ceniona marka, istniejąca na polskiej scenie ciężkiego grania od 1977 r. (w momencie założenia nazwa zespołu brzmiała Zjednoczone Siły Natury "Mech").
W 1983 r. ukazały się dwie płyty tej formacji: „Bluffmania” i „Tasmania”, zawierające takie klasyki, jak choćby „Piłem z diabłem bruderszaft” czy „Brudna muzyka”.

Dziesięć lat po oficjalnym powołaniu zespołu, Mech zawiesił działalność, zaś jego współtwórca i lider, Maciej Januszko, postanowił „z żółtą żabą żreć żur” w towarzystwie znakomitego muzyka i tekściarza Jacka Skubikowskiego, z którym wspólnie stworzyli kilka muzycznych projektów, nie tylko dla dzieci.

O Mechu było cicho aż do roku 2004, gdy po namowach nieodżałowanego Janusza „Kosy” Kosińskiego oraz Jurka Owsiaka, nastąpiła reaktywacja zespołu. Z oryginalnego składu ostał się tylko Januszko, do którego dołączyli: Piotr „Dziki” Chancewicz – gitary, Krzysztof Najman – bas oraz Piotr „Posejdon” Pawłowski – perkusja. Pierwszy po wznowieniu działalności album studyjny, zatytułowany po prostu „Mech”, ukazał się rok później. Na trackliście pojawiły się zagrane na nowo klasyki oraz oczywiście kompozycje premierowe, w tym „Painkiller”, utwór z soundtracku polskiej gry komputerowej, która jako jedna z pierwszych rodzimych produkcji tego typu, odniosła komercyjny sukces na świecie.


Od tamtej pory, zespół Mech już na dobre zagościł w masowej świadomości, budząc wspomnienia u starszych fanów, zaś młodych przyciągając mocnym, rockowym brzmieniem i szczodrą dawką  energii na koncertach, których grupa zaczęła dawać naprawdę sporo. Do stałego punktu występów weszło również zawołanie Macieja Januszki, kierowane do młodszej części publiki: „Powiedzcie swoim rodzicom, że ja jeszcze żyję!” Potwierdzam – żyje i bardzo dziarski z niego staruszek.

Album „Zwo” ukazał się w 2012 r. Skład zespołu znów się nieco zmienił. Przy perkusji zasiadł Paweł „Rekin” Jurkowski, znany wcześniej z gry m.in. w grupie Rootwater, zaś nowym basistą został Tomasz „Sooloo” Solnica, były muzyk deathmetalowej formacji Armagedon.
 
I właśnie tę płytę, od kilku dni, ponownie katuję w odtwarzaczu.

Wciskam „play” i już po chwili morda sama się cieszy, a rytm płynący z głośników automatycznie wprowadza kark w miarowe ruchy przód-tył.  Oto esencjonalne, ciężkie i melodyjne hard & heavy, narodzone w Polsce, lecz o wyraźnie amerykańskich korzeniach.
Maciej Januszko jest często określany „polskim Ozzym”. Barwa jego głosu momentami do złudzenia wręcz przypomina wokal Księcia Ciemności, dlatego jednym z żartobliwych pseudonimów frontmana Mecha jest zaszczytny tytuł Księcia Zmierzchu. Głosowe podobieństwo  nie wynika jednak z wyuczonego, celowego naśladownictwa. Januszko tak śpiewa, bo zwyczajnie musi. Potwierdził to między innymi lekarz – foniatra, do którego muzyk niegdyś trafił. Okazało się wówczas, że pani doktor dostąpiła wcześniej zaszczytu ratowania głosu Ozzy’ego, gdy ten zaniemógł przed jednym z polskich koncertów. Dość przypadkowo doszło więc do porównania przez jednego specjalistę narządów wokalnych obu panów. Wyszło, że są one niemal identycznie zbudowane. Cóż więc robić? Taka karma…
Drugim charakterystycznym punktem muzyki Mecha jest bez wątpienia styl gry i brzmienie gitar Piotra „Dzikiego” Chancewicza. To zdecydowanie kolejny znak rozpoznawczy tego zespołu. Tłuściutkie, bogate i diabelnie chwytliwe riffy zagrane z polotem, naładowane po brzegi rock’n’rollową mocą i energią. Smaczne i sycące jest to granie.



Utwory na „Zwo” są różnorodne. Pomiędzy konkretnymi petardami, jak „Grzech, wiara, lęk” czy „Mało mało” znalazło się miejsce na spokojną balladę „Wciąż od nowa”, dowcipny numer „Witam panie”, wirtuozerski gitarowy instrumental „G-6”, z gościnnym udziałem między innymi Wojciecha Hoffmana z Turbo oraz Marka Raduli. „Popłoch” to z kolei odświeżony utwór z albumu „Tasmania” (lifting wyszedł mu na zdrowie – nabrał właściwej mocy). „Kocie Kochamcię” – ło matko… Tutaj to panowie pojechali. Ubawiłem się.


Dla kogo jest „Zwo”? Dla wszystkich szukających porządnego rockowego grania w wykonaniu polskiej formacji. Dla ludzi z poczuciem humoru. Dla starych metalowców i tych młodych, nieopierzonych,  dopiero odkrywających brzmienia, które dadzą im kopa.
 
Mech to porządna firma, złożona z fachowców, wydająca z siebie solidną dawkę hałasu, którego tworzenie sprawia autorom mnóstwo frajdy. To słychać. Odwiedzajcie Mecha na koncertach. Obejrzyjcie „Mechmanię” (DVD live), a zrozumiecie, co mam na myśli.

Kolejny album podobno już się tworzy. Czyżby jeszcze w tym roku? Czy to realne…?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz