album: "Crusade: Zero"
wytwórnia: Napalm Records - 2015
skład:
ATF Sinner - wokal, gitara
Destroyer - gitara
Pavulon - perkusja
Heinrich - bas
utwory:
Vox Dei (A Call From Beyond) | Lord, Make Me an Instrument of Thy Wrath | Death Liberator | Leviathan | Doomsday Celebrities | Hate Is the Law | Valley of Darkness | Crusade: Zero | The Omnipresence | Rise Omega the Consequence | Dawn of War | Black Aura Debris | The Reaping (Bonus Track)
Moja przygoda z formacją Hate trwa już
wiele lat. W 1998 lub 1999 r., podczas koncertu w warszawskim klubie
Riviera Remont po raz pierwszy zetknąłem się z twórczością
grupy. Muzycy promowali wówczas swój drugi album „Lord is
Avenger”. Pamiętam, że ich występ zrobił na mnie ogromne
wrażenie. Pomimo tradycyjnych kłopotów z właściwym nagłośnieniem
imprezy (w tamtych czasach klub Remont wybitnie brylował w
dziedzinie fatalnego brzmienia), Hate pokazał znakomitą sztukę.
Okrzyk „Hail Satan!”, wydany głębokim growlem przez ATF
Sinnera, nieodłączny element występów zespołu, rozpoczął
misterium brutalności i bluźnierstwa. Do dziś, na samo wspomnienie
koncertu, boli mnie kark. Kasetę „Lord is Avenger” mam nadal. Z
czasem dołączyła do niej wersja na CD.
Hate to zespół w swym działaniu
bardzo konsekwentny. Każdy kolejny album warszawskiej ekipy jest
godnym następcą swego poprzednika. Nie zdarzają się zejścia
poniżej pewnego poziomu. Muzyka Nienawiści to tradycyjny, potężny
techniczny death metal, grany z pasją, bogaty doświadczeniem
muzyków, zawsze przemyślany i znakomicie wyprodukowany. Z pewnością
nie jest to muzyka zaskakująca. Zespół nie bawi się w karkołomne
eksperymenty czy usilne artystyczne eksploracje. Ich twórczość bez
wątpienia stale ewoluuje, lecz odbywa się to łagodnym trybem. Hate
to zespół przyjemnie przewidywalny. Oczekiwanie na każdy kolejny
album przypomina wizytę w ulubionej, sprawdzonej restauracji, gdzie
znamy szefa kuchni, jego umiejętności i talent. I niby wiemy, czego
się spodziewać. To, że zamówione danie będzie wyborne, czujemy
już zanim przyjdzie nam go spróbować. A jednak czekamy w napięciu,
bo z góry zakładamy, iż maestro mimo wszystko dorzuci do potrawy
coś, co ożywi znany nam smak.
Od czasów albumu „Anaclasis - a
gospel of malice and hatred”, muzyka Hate stała się powtarzalna.
To nie zarzut, a jedynie stwierdzenie faktu. O ile płyta „Awakening
of the liar” niosła w swym brzmieniu całe pokłady młodzieńczej
jeszcze dzikości, o tyle kolejny krążek grupy zdawał się być
uporządkowany i wyrachowany – stworzony przez fachowców, którzy
znaleźli w końcu swoją własną ścieżkę i postanowili z niej
nie zbaczać, a przynajmniej nie za bardzo. Nienawiść obrała swój
kurs.
Słyszałem opinie, że „Morphosis”,
„Erebos” i „Solarflesh” to bliźniacze albumy. Swoista
metalowa trylogia. Istotnie, słuchając tych płyt po kolei, można
odnaleźć w ich brzmieniach dużą spójność. Spoiwem jest w tym
przypadku produkcja owych materiałów. Znakomita, klarowna i
dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Nieco zimna, bardzo
techniczna, wykonana z premedytacją wyrachowanych zawodowców. Hate
uparcie trzyma się swojego kierunku i robi to fenomenalnie. Każdy z
powyższych tytułów opowiada swoją historię. Każdy jest
samodzielnym dziełem. A że są między nimi podobieństwa? Cóż...
jak w każdym rodzeństwie. Jednakże pomimo bliskiego pokrewieństwa,
każdy z potomków ma swoje unikalne cechy, które kreują osobowość,
a tej dziełom Hate nigdy nie brakowało.
Rok 2015 rozpoczął się nadejściem
„Crusade: Zero” - dziewiątego studyjnego albumu warszawskiej
Nienawiści.
Zwyczajowo, krążek otwiera intro, po
którym na słuchacza powoli zaczyna najeżdżać walec. Płynnie,
melodyjnie, w otoczce bogatego gitarowego solo. Z nadejściem wokalu
robi się ciężko. Hate ponownie serwuje muzykę o gęstym, wręcz
oleistym klimacie, który szczelnie oblepia słuchacza. Otula
mrokiem, wciąga i hipnotyzuje. To diabelskie misterium, w którym
mimo wszystko znajduje się mnóstwo przestrzeni. Jest miejsce na
oddech i na zasłuchanie.
W nienawistną muzykę wsiąka się po uszy. Gęsta perkusja, ciągnące się, bogate solówki, transowe riffy i wściekły growling Adama są jak gąbka chłonąca wszelkie promienie światła. Ciemność jest tu absolutnie namacalna. Słuchając „Crusade: Zero” tonie się w niej po uszy.
Skandowane do upadłego wersy, jak choćby mantryczny, wbijający się w głowę „Abyss born Leviathan.”, potęgują tylko monumentalizm przekazu, wciągając odbiorcę coraz głębiej i głębiej w bezkresną otchłań, wprost za ostatni krąg piekieł, skąd ucieczki już nie ma.
W nienawistną muzykę wsiąka się po uszy. Gęsta perkusja, ciągnące się, bogate solówki, transowe riffy i wściekły growling Adama są jak gąbka chłonąca wszelkie promienie światła. Ciemność jest tu absolutnie namacalna. Słuchając „Crusade: Zero” tonie się w niej po uszy.
Skandowane do upadłego wersy, jak choćby mantryczny, wbijający się w głowę „Abyss born Leviathan.”, potęgują tylko monumentalizm przekazu, wciągając odbiorcę coraz głębiej i głębiej w bezkresną otchłań, wprost za ostatni krąg piekieł, skąd ucieczki już nie ma.
Każdy kolejny utwór poraża potężnym
brzmieniem. Skala na wadze dawno została przekroczona. Przytłoczeni
tonami szlachetnego metalowego kruszcu możemy tylko czekać końca.
A ten nie nadchodzi... I dobrze! Niech trwa!
Wraz z upływem minut na liczniku odtwarzacza, Hate atakuje coraz mocniej, szybciej i precyzyjniej. Kompozycje są bogate i różnorodne. Raz blast, raz solo, raz wspólnie. To wściekle, to melodyjnie. Emocje są tu umiejętnie dawkowane. Szalona jazda potrafi niespodziewanie, na moment, ustąpić pola gitarowemu powiewowi łagodności. Moment taki nie trwa tu długo. Potężna death metalowa machina rzadko zwalnia, a jeśli już to wyłącznie na tyle, by stojący na jej drodze mogli wziąć ostatni przed rozjechaniem wdech.
Wraz z upływem minut na liczniku odtwarzacza, Hate atakuje coraz mocniej, szybciej i precyzyjniej. Kompozycje są bogate i różnorodne. Raz blast, raz solo, raz wspólnie. To wściekle, to melodyjnie. Emocje są tu umiejętnie dawkowane. Szalona jazda potrafi niespodziewanie, na moment, ustąpić pola gitarowemu powiewowi łagodności. Moment taki nie trwa tu długo. Potężna death metalowa machina rzadko zwalnia, a jeśli już to wyłącznie na tyle, by stojący na jej drodze mogli wziąć ostatni przed rozjechaniem wdech.
„I bring fire!
I bring salvation!”
I bring salvation!”
„Crusade: Zero” to płyta znakomita.
Dopracowana w każdym dźwięku. Stworzona przez ludzi świadomych
ich celu. Hate po raz kolejny nie zawodzi oczekiwań. Dostaliśmy
dokładnie to, na co czekaliśmy – sowitą porcję
najprzedniejszego death metalu.
O to chodziło? O to! Hate perfekcyjnie wywiązał się ze swej powinności, dostarczając fanom to, na co czekali. A kto szuka czegoś więcej ponad konsekwentną perfekcję – niech kontynuuje pod innym adresem. Nienawiść jest stała. I to jej największa siła.
O to chodziło? O to! Hate perfekcyjnie wywiązał się ze swej powinności, dostarczając fanom to, na co czekali. A kto szuka czegoś więcej ponad konsekwentną perfekcję – niech kontynuuje pod innym adresem. Nienawiść jest stała. I to jej największa siła.
Linki: