Koniec roku
2015 zapamiętam na długo.
Pod choinką znalazłem słuchawki sygnowane przez Motörhead. Dwa dni później, cierpiąc na kaca - mordercę, pamiątkę po wieczorze z Jackiem Danielsem (który też siedział pod choinką), wpadłem na chory pomysł rzucenia palenia. Minęły kolejne dwa dni i nagle jebło: Lemmy sobie poszedł.
Pod choinką znalazłem słuchawki sygnowane przez Motörhead. Dwa dni później, cierpiąc na kaca - mordercę, pamiątkę po wieczorze z Jackiem Danielsem (który też siedział pod choinką), wpadłem na chory pomysł rzucenia palenia. Minęły kolejne dwa dni i nagle jebło: Lemmy sobie poszedł.
Przez kilkanaście godzin, jakie
upłynęły od upublicznienia tej wiadomości, o Lemmym napisano
chyba wszystko i chyba wszędzie. Wspomnienia, kondolencje, anegdoty,
archiwalia, zdjęcia, wideo i dźwięki, mnóstwo dźwięków.
Nazwisko Kilmister poznałem mając chyba całe 10 lat na karku. Oczywiście przypadkiem. Na otrzymanej w prezencie czteropłytowej kompilacji „Monsters Of Rock”, moją uwagę przyciągnęły dwa zespoły, których wcześniej nie znałem. Pierwszy – Hawkwind. Brzmiał inaczej, niż wszystko inne. Nie znałem jeszcze wówczas określenia „przyćpany”. Ich muzyka mnie przyciągnęła i zaciekawiła. Byłem nimi zachwycony.
Nazwisko Kilmister poznałem mając chyba całe 10 lat na karku. Oczywiście przypadkiem. Na otrzymanej w prezencie czteropłytowej kompilacji „Monsters Of Rock”, moją uwagę przyciągnęły dwa zespoły, których wcześniej nie znałem. Pierwszy – Hawkwind. Brzmiał inaczej, niż wszystko inne. Nie znałem jeszcze wówczas określenia „przyćpany”. Ich muzyka mnie przyciągnęła i zaciekawiła. Byłem nimi zachwycony.
Nagle z
głośników huknął „Ace of Spades”, a mnie dosłownie
poderwało z krzesła. Utwór tłukłem od rana do nocy. Na innej
płycie ze składanki znalazłem jeszcze „Eat the Rich”. Czytałem
na głos nazwę zespołu i za każdym razem jej brzmienie wywoływało
we mnie dreszcz. Motörhead...
Kilka miesięcy później, dość
przypadkowo znalazłem się w posiadaniu sporej, jak dla mnie w
tamtym okresie, sumki pieniędzy (wszystko legalnie, acz
niespodziewanie). Nie wahałem się. Gotówki pozbyłem się co do
grosza w nieistniejącym już warszawskim sklepie Planet Music. Do
domu wróciłem z dwoma albumami na CD (!): „Bastards” i
„Orgasmatron”.
Potęga
energii bijącej z tej muzyki była dla mnie niepojęta. Niby nic
skomplikowanego, brzmienie brudne do granic, melodyjnie jak cholera.
I szybko. Do tego zdarty, niemiłosiernie charczący głos wokalisty.
Z głośników niemalże dało się wyczuć zapach tytoniowego dymu.
I ja, gówniarz, wsiąkłem w ten cały Motörhead.
Na amen.
Wiadomość o śmierci Lemmyego była
szokiem, choć wszyscy doskonale wiedzieli, jak wyglądał jego styl
życia. Był chodzącą reklamą Jacka Danielsa, a przyswajając
dwie, trzy paczki czerwonych Marlboro dziennie, wzbudzał słuszne
wątpliwości u wszystkich twierdzących, że palenie szkodzi
zdrowiu. Miał także inne, nieoficjalne „słabostki”, zaś czas
wolny spędzał w towarzystwie jednorękich bandytów.
Zdefiniował rock'n'roll, po czym sam stał się jego definicją i personifikacją. Ostatni z prawdziwych renegatów.
Odszedł tak, jak żył: szybko. Czy zostanie legendą? Był nią już od bardzo dawna. Bardziej już się nie da.
Zdefiniował rock'n'roll, po czym sam stał się jego definicją i personifikacją. Ostatni z prawdziwych renegatów.
Odszedł tak, jak żył: szybko. Czy zostanie legendą? Był nią już od bardzo dawna. Bardziej już się nie da.
Licznik albumów studyjnych zatrzymał
się na liczbie 22. Do tego wydawnictwa koncertowe, składanki,
single... I tylko Phil Campbell i Mikkey Dee wiedzą, ile gotowego,
nieopublikowanego materiału pozostało w przeróżnych skrytkach i
dyskach.
Mam przeczucie, że jeszcze będzie na
co czekać.
Ian Fraser
„Lemmy” Kilmister Motörhead
24.12.1945 – 28.12.2015 1975
– 2015
Wznoszę toast szklaneczką Jacka
Danielsa.