niedziela, 16 lutego 2014

Ciężka jazda nr 3 - recenzja: Behemoth "The Satanist"

zespół: BEHEMOTH
album: "The Satanist"
wytwórnia: Nuclear Blast Records - 2014

skład:
Nergal - wokal, gitara
Orion - bas
Inferno - perkusja
Seth - gitara



utwory:
Blow Your Trumpets Gabriel | Furor Divinus | Messe Noire | Ora Pro Norbis Lucifer | Amen | The Satanist | Ben Sahar | In The Absence Ov Light | O Father O Satan O Sun!

DVD:
The Satanist: Oblivion - Live Barbarossa


 "Odrzucam wszelki ład, wszelką ideę
Nie ufam żadnej abstrakcji, doktrynie
Nie wierzę ani w Boga, ani w Rozum!
Dość już tych Bogów! Dajcie mi człowieka!
Niech będzie, jak ja, mętny, niedojrzały
Nieukończony, ciemny i niejasny
Abym z nim tańczył! Bawił się z nim! Z nim walczył
Przed nim udawał! Do niego się wdzięczył!
I jego gwałcił, w nim się kochał, na nim
Stwarzał się wciąż na nowo, nim rósł i tak rosnąc
Sam sobie dawał ślub w kościele ludzkim!"


Witold Gombrowicz - "Ślub"



Dmijcie w trąby, aniołowie! Ile tylko macie sił. Bijcie na alarm. Zwłaszcza ty, Gabrielu.
Oto Pomorska Bestia przebudziła się z letargu i uniosła swój łeb. Wysoko i dumnie. Omiotła świat piekielnym spojrzeniem, po czym zwróciła oczy ku niebiosom, szykując się do ataku.  Wydając z siebie ryk po stokroć potężniejszy, niż dźwięk, który zburzył mury Jerycha, rozpoczęła wspinaczkę ku skrytej w obłokach krainie baśni.
Tak, Gabrielu. Dobrze widzisz. Oto idzie po Ciebie człowiek. Oto nieskalana myśl. Oto światło. Nazwiesz go Diabłem? Niech więc będzie wola Twoja – Habemus Satanas!


Behemoth powrócił! Po niemal pięciu długich latach milczenia, wyrzucił z siebie arcypotężną porcję dźwięków, siejąc popłoch w szeregach oponentów wszelkiej maści. Narodził się „The Satanist” – album-manifest, swoista deklaracja niepodległości człowieka wobec narzuconego porządku świata. Przepełniony złością, pierwotną agresją, ociekający jadem, uderzający celnie i boleśnie. Przy tym jakże piękny…


Na otwarcie: „Blow Your Trumpets Gabriel” – ciężki, powolny, majestatyczny song. Jest niczym potężna, świadoma machina, która nabierając prędkości, z lubością miażdży wszystko na swej drodze. W dźwięku trąb grających na zwycięstwo, rozpoczyna się atak.
„Furor Divinus” to już jazda na pełnych obrotach. Inferno młóci niemiłosiernie od pierwszego taktu, ściana gitar, wściekły wokal Nergala. Szybko, brutalnie oraz, jak przystało na Behemoth, bogato i niejednostajnie. Mocny punkt tracklisty.
 
„I believe in Satan!” – tymi słowami rozpoczyna się „Messe Noire”, trzecia odsłona bluźnierczego dzieła gdańszczan. Kwintesencja muzycznej ekstremy. Znakomite, rozbudowane gitarowe sola pozwalają na złapanie oddechu przed nadchodzącą petardą -„Ora Pro Nobis Lucifer”. To najbardziej „przebojowy” numer na całej płycie. Diabelsko szybki, a przy tym niesamowicie melodyjny i wpadający w ucho. Głowa sama zaczyna wirować od tej dynamicznej jazdy bez trzymanki. Do tego tekst układający się w kształt specyficznej, bezbożnej modlitwy. Można pokusić się o określenie go mianem Death Metal Satanic Gospel Song. Wspaniały utwór.
„Amen”. Gitara śpiewa nieco zmodyfikowany motyw wyjęty z „Chant for Eschaton 2000”. To poniekąd znak firmowy Behemoth (podobne dźwięki zagrał Nergal, występując gościnnie na płycie Grzegorza Skawińskiego „Me & My Guitar”).
To chyba najbardziej typowy dla stylu Pomorskiej Bestii utwór. Spokojnie mógłby wpasować się w którąś z ich poprzednich dwóch płyt. Muzycznie niespecjalnie odkrywczy, ale jak najbardziej konieczny dla pełności albumu. U Behemotha nie ma miejsca na przypadkowość.
Song tytułowy – „The Satanist”. Nergal nigdy nie ukrywał swojej fascynacji formacją Killing Joke, a tą kompozycją dał temu wyraz. Nie tylko w warstwie muzycznej, która wyraźnie wyróżnia się stylem ponad brzmienie całości materiału, ale także sposobem śpiewania. To szalenie ciekawy utwór. Rockowy u podstawy, brudny i chwytliwy. Najbardziej piosenkowy w formie. Pozornie wycisza wcześniej przyjęty ładunek brutalnych emocji. Pozornie, bo pod koniec Inferno ponownie atakuje blastem, a słuchacz zostaje z powrotem odrzucony za siódmy krąg piekła, w którym znów jest zaskakująco… spokojnie. Zaczyna się bowiem „Ben Sahar”, kolejny melodyjny numer, oczywiście podlany odpowiednią dozą brutalności. Marszowy rytm, za którym kroczą gitary podając chwytliwy riff. Chóry, kipiący wściekłością krzyk Nergala, solówki (ponownie pojawia się motyw a’la „Chant…”). Znów mamy tu rock’n’rollową energię, zwolnienia z bogatymi przejściami na bębnach.
Koniec sielanki! Potężny haust powietrza i oto rusza kanonada. „In The Absence Ov Light”. To zdecydowanie najbrutalniejszy numer na całej płycie. Inferno wreszcie może się wyszaleć, jak na płytach Azarath. Tempo jest zabójcze od samego początku. Membrany głośników wpadają w niekontrolowane wibracje, grożąc samodestrukcją. Gdy nagle… Stop! Ofensywa niespodziewanie staje. Wśród cichych dźwięków instrumentów, Nergal cytuje Witolda Gombrowicza (fragment, który przytoczyłem na wstępie recenzji). Coś niesamowitego…  I kiedy słuchaczowi nadal wybrzmiewa w głowie ta łagodna recytacja, bez ostrzeżenia wraca blast. Biada tym, którzy na wyciszeniu podkręcili sobie głośność. Chyląc się ku końcowi, „In The Absence…” łagodnie wyhamowuje wpadając w transowy, ciężki rytm.
„O Father, O Satan, O Sun!”.
Gdy pojawia się wokal, aż ciarki pełzną po plecach. Potęga! To prawdziwy death metalowy hymn ku chwale... Darski śpiewa tu przejmująco, w jego głosie słychać szczere emocje. Nic na pokaz!
Recenzent brytyjskiego magazynu Terrorizer porównał ten utwór do legendarnego „Inno A Satana” grupy Emperor. Nie wiem, czy do końca słusznie. Oba „hymny” są od siebie różne. Niemniej jednak takie porównanie to wielka nobilitacja, która daje obraz tego, jak wspaniałe i jak bardzo doceniane jest najnowsze dziecko Behemotha.



Produkcyjnie nie można się do niczego przyczepić. Album brzmi potężnie, czysto i selektywnie. Słuchanie go jest prawdziwą przyjemnością, a żaden dźwięk nie umknie uwadze. Nawet nie mając audiofilskiego sprzętu grającego, można w pełni delektować się tym materiałem. Ukłon za to należy się kilku osobom: braciom Wiesławskim oraz Danielowi Bergstrandowi – odpowiedzialnym za pracę w studio. Matt Hyde, człowiek współpracujący m.in. ze Slayerem czy Machine Head, podjął się mixu materiału, zaś mastering to dzieło Teda Jensena – uznanego inżyniera dźwięku z Nowego Jorku, człowieka którego bogata biografia zawodowa obejmuje współpracę z m.in. AC/DC, Kiss, Iron Maiden czy Metalliką.
Warto wspomnieć jeszcze cztery osoby, dzięki którym „The Satanist” ma taki a nie inny kształt ostateczny. Krzysztof Azarewicz – okultysta, filozof i poeta. Kolejny już raz, wraz z Nergalem, czuwał nad tekstami do utworów.
Aranżacje orkiestracji zespół powierzył znakomitemu pianiście, jazzmanowi Arturowi Jurkowi, muzykowi stale współpracującemu z polską czołówką muzyki jazzowej oraz z Teatrem Muzycznym w Gdyni.
Na koniec: Denis Forkas – rosyjski artysta malarz, którego dzieła oraz kaligrafie zdobią ten niesamowicie pięknie wydany album, istny edytorski majstersztyk.
Lustrzaną oprawę oraz logotyp „The Satanist” zaprojektował Zbyszek Bielak, grafik tworzący wcześniej m.in. dla grup Vader, Azarath, Watain czy Ghost B.C.

 
Nawiązując jeszcze do okładki, a konkretnie do „lustra” w edycji z płytą DVD – dłuższą chwilę zastanawiałem się, jaki cel przyświecał autorowi tej koncepcji. 
Uniosłem kartonik na wysokość twarzy i zobaczyłem w nim swoje odbicie. Niewyraźnie. Rozchwiane. Mętne i  niejasne. Zobaczyłem człowieka… 
"Jeśli więc nazwali nas "złem", złem jesteśmy (...)" - Anton Szandor LaVey.




Linki:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz