sobota, 6 grudnia 2014

Ciężka jazda nr 11 - recenzja: Vesania "Deus Ex Machina"

 
zespół: VESANIA
album: "Deus Ex Machina"
wytwórnia: Tune Project - 2014


skład:
Tomasz "Orion" Wróblewski - wokal, gitary
Dariusz "Daray" Brzozowski - perkusja
Filip "Heinrich" Hałucha - bas
Marcin "Valeo" Walenczykowski - gitara
Krzysztof "Siegmar" Oloś - instr. klawiszowe

utwory:
Halflight | Innocence | Disillusion | Vortex | Dismay | Glare | Notion | 
Disgrace | Fading | Scar


Podam Ci, drogi Czytelniku, pewien przepis.

Do solidnego, metalowego moździerza wsyp kolejno:
  • 5 czubatych łyżek czystego Talentu
  • po 5 łyżeczek Artyzmu (niezbyt przesadnego) i Doświadczenia (jest niezbędne)
  • solidną miarkę Wirtuozerii

Ucieraj, aż składniki się połączą.

Teraz, ciągle mieszając, stopniowo dodawaj:
  • kilka kropel silnie skoncentrowanego ekstraktu z Arcturusa
  • szczyptę Dimmu Borgir (Naprawdę odrobinę! Za duża dawka da ohydny posmak fastfoodu!)
  • resztki z Emperora (te trochę starsze, bardziej soczyste)
  • garść kurzu z desek teatralnej sceny (składnik trudno dostępny)

Gotową masę przełóż do kotła, zalej wrzątkiem i gotuj, aż nadmiar zbędnego płynu odparuje.
Pij natychmiast. Na gorąco. Do dna!


Przyznam, że od bardzo dawna hasło „symfoniczny black metal” wywołuje u mnie odruch wymiotny. Muzyka z lodowatej Norwegii z założenia powinna być surowa i tak wściekła, jak to tylko możliwe. Dla maniaków gatunku wyłącznie pierwotna odmiana zasługuje na miano „czarnego metalu”.
W latach '90, na fali popularności skandynawskich brzmień spod znaku odwróconego krzyża, na świecie jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać wszelkiej maści twory muzyczne, których celem było granie black metalu, ale tak nie do końca...
W dużym skrócie: „Jesteśmy źli! Szatan naszym Panem! O, jaki śliczny pluszowy jednorożec!!”
Krzywo grające gitary, tłukącą jednostajnie pojedynczą strunę basu i skrzeczący wokal dało się bez problemu zamaskować prostym automatem perkusyjnym połączonym z podniosłym brzmieniem keyboardu a'la wczesne Casio. Bum! I mamy kapelę!

Na szczęście, w zalewie tej jarmarcznej tandety, istnieją nieliczne perły, których twórczość wybija się hen ponad zwyczajowy poziom około-blackmetalowego grania.

Aby taki przepis, jaki podałem zamiast wstępu mógł się udać, koniecznym jest, by za jego przyrządzanie zabrali się kucharze z najwyższej półki. Tacy, którzy potrafią z wyczuciem żonglować przeróżnymi przyprawami, bez czytania gotowych receptur perfekcyjnie dobrać ich proporcje, a na koniec podać wszystko na czas, w odpowiedniej temperaturze i bez śladów przypalenia.
Tacy właśnie ludzie tworzą ekipę gotującą w wykwintnej restauracji o nazwie Vesania.

Zespół tworzy pięciu muzyków, a przynajmniej trzech nich to wielkie indywidualności nie tylko polskiej ale i światowej sceny metalowej. Orion, Daray i Heinrich – tych panów nie trzeba nikomu przedstawiać. Z tego też powodu Vesania często określana jest mianem „supergrupy”. Co ciekawe, formacja powstała w 1997 roku, a zatem na długo zanim jej poszczególni członkowie stali się powszechnie rozpoznawalni i szanowani w metalowym środowisku. Zatem nie jest to ich projekt poboczny, a właśnie macierzysty.

Tomasz „Orion” Wróblewski kojarzony jest przede wszystkim jako basista grupy Behemoth. Na pokładzie własnej formacji pełni funkcję autora tekstów, wokalisty i gitarzysty. Czterostrunowe wiosło dzierży Filip „Heinrich” Hałucha.
Jak znakomitym perkusistą jest Dariusz „Daray” Brzozowski, wie każdy szanujący się metalowiec. Masachist, Vader, Hunter czy ostatnio Dimmu Borgir – to bodajże najważniejsze formacje, w których udzielał się lub wciąż się udziela. Daray to bębniarz niezwykle wszechstronny. Thrash, death czy black metal – wspaniale odnajduje się w każdym gatunku. Jego umiejętności to prawdziwy skarb dla Vesanii, której muzyka zawiera w sobie przeróżne wpływy.
Drugą gitarą w zespole zawiaduje Marcin „Valeo” Walenczykowski, który w swym muzycznym CV ma między innymy grę w zespołach Mortis Dei czy Rootwater.
Krzysztof „Siegmar” Oloś odpowiada za brzmienia elektroniczne, w których jest prawdziwym ekspertem. Z jego usług regularnie korzysta dwóch tytanów death metalu – Vader i Behemoth.
Prawdziwy metalowy Dream Team? Bez wątpienia można tak powiedzieć.


„Deus Ex Machina” to czwarty studyjny album Vesanii. Ukazał się aż siedem lat po swym poprzedniku, znakomitym krążku „Distractive Killusions”, dzięki któremu muzyka tego zespołu po raz pierwszy zagościła w moim odtwarzaczu.
Każdy kolejny album zespołu jest dźwiękowym dziedzicem wcześniejszych dzieł. Słychać konsekwentne trzymanie się kursu obranego przed laty. Styl Vesanii się nie zmienia. Jednocześnie nie można mówić o zjadaniu własnego ogona. Płyty nie są swoimi klonami. W brzmieniu i kompozycjach trwa nieustający progres. Skład zespołu tworzą wszak muzycy o olbrzymim doświadczeniu, którego pomimo jakże intensywnego życia artystycznego każdego z nich, nie zdołała pożreć zgubna dla wielu rutyna. Ich najnowsze wydawnictwo potwierdza, że komponowanie i nagrywanie w żadnym wypadku im się nie przejadło. Wręcz przeciwnie – to okazja do wyrzucenia z siebie tony spiętrzonych pomysłów, których nie byliby w stanie zrealizować z Behemoth, Dimmu czy którymkolwiek innym zespołem. Te emocje mają zarezerwowane dla Vesanii.

Eurypides stworzył pojęcie „Deus Ex Machina” na potrzeby dramatu antycznego. „Bóg z maszyny” był zsyłany w celu szybkiego i prostego wytłumaczenia widzom wszelkich występujących w sztuce braków w logice. Sprawę załatwiało w zasadzie już samo jego przywołanie (skąd my to dziś znamy...?).
Vesania swoją nową płytą rzuca słuchacza w sam środek niesamowitego spektaklu teatralnego. Czasem ma się wrażenie uczestniczenia w przedziwnym scenicznym misterium („Innocence”), by już za chwilę zasiąść w wagoniku rozpędzonego rollercoastera gnającego przez opustoszały, mroczny lunapark („Disillusion”).
Przez duszne, zakurzone komnaty, oślepiające lodowe przestrzenie aż do piekielnej kuźni Hefajstosa. Klimat płyty zmienia się jak w czarcim kalejdoskopie. Wściekły wrzask przeplatany partiami czystego, spokojnego wokalu. Grające nieustająco klawisze miotają nastrojami. Raz dudnią echem odbitym od samego dna otchłani, by zaraz gwałtownie wystrzelić w pustkę kosmosu.
Ileż w tej muzyce elegancji! Ile piękna i wirtuozerii! Ile emocji!
Dziesięć utworów trwających łącznie ponad 50 minut. Idealnie wyważone proporcje. Ani za krótko, ani zbyt długo. Gdy album się kończy, odruchowo wciska się ponownie klawisz „play”, a z każdym kolejnym przesłuchaniem słyszy się w tym materiale coraz więcej i więcej. Osobiście polecam słuchać „Deus Ex Machina” na dobrej klasy słuchawkach nausznych. Żadne dokanałowe badziewia! (zabiją całą przyjemność).

Mówi się, że w muzyce wszystko co było do zagrania – zostało już zagrane. Pewnie jest w tym twierdzeniu sporo prawdy. Nie da się uniknąć porównań między poszczególnymi wykonawcami. Nie sposób nie wysłyszeć w danej muzyce przeróżnych wpływów, zwłaszcza gdy odbiorca jest porządnie osłuchany.
W muzyce serwowanej przez zespół Vesania słyszę klimaty rodem z twórczości Arcturusa, którego teatralna maniera potrafi trwale wryć się w pamięć. Jest tu również dużo z Emperora, a ściślej – z samego Ihsahna, artysty o niebywale szerokich muzycznych horyzontach.
Na początku wspomniałem też o naleciałościach rodem z Dimmu Borgir, lecz po wielokrotnym przesłuchaniu płyty „Deus Ex Machina”, delikatnie (acz nie całkiem) się z tego wycofam. Ośmielę się jednak stwierdzić, że Shagrath i spółka bardzo chcieliby móc zabrzmieć jak Vesania, jednakże wtedy mogliby zapomnieć o uwielbieniu wśród mrocznych nastolatków. Muzyka polskiej formacji jest bowiem zbyt trudna w odbiorze, by bezboleśnie trafić do uszu zapatrzonych w norweskiego giganta mainstreamowych metalowców.

Naprawdę bardzo chciałbym móc się do czegokolwiek w „Deus Ex...” przyczepić. I nawet miałem niewielki punkt zaczepienia w tej sprawie. Niestety, argument upadł z hukiem. O co chodziło?
Słuchając płyty w samochodzie (bo najczęściej tam słucham muzyki) odniosłem niemiłe wrażenie, że brzmienie albumu jest dziwnie płaskie, można rzec: plastikowe. Nie mam w aucie słabego systemu grającego. Większość opisywanych tu płyt przyswajałem właśnie w czasie jazdy i nigdy nie miałem zastrzeżeń. A tutaj były i to poważne. Żadne ustawienia nie zmieniły moich odczuć.
Dopiero gdy odpaliłem krążek na domowym sprzęcie usłyszałem pełnię dźwięku. Pojawiła się oczekiwana głębia i przestrzeń. To samo na słuchawkach – rewelacyjne brzmienie.
No i w ten sposób szlag trafił całe moje marudzenie...

Vesania - „Deus Ex Machina” to dla mnie jeden z najlepszych albumów rodzimego metalu w 2014 roku. Polecam jak cholera!


Linki:
www.vesania.pl <- tu kupisz płytę za jedyne 25 zł!
www.facebook.com/VesaniaOfficial