niedziela, 12 października 2014

Ciężka jazda nr 9 - recenzja: KAT & Roman Kostrzewski "Buk - akustycznie"

zespół: KAT & Roman Kostrzewski
album: "Buk - akustycznie"
wytwórnia: Mystic Production - 2014

skład:
Roman Kostrzewski - wokale
Michał Laksa - bas
Krzysztof "Pistolet" Pistelok - gitara
Piotr Radecki - gitara
Jerzy Piotr Pęczek - perkusja
gościnnie:
Marek Romanowski - kontrabas

utwory:
Czas Zemsty | Śpisz Jak Kamień | Łza Dla Cieniów Minionych | Odi Profanum Vulgus | Spojrzenie | Diabelski Dom cz. 1 | Głos z Ciemności | Robak | Szkarłatny Wir |
Wolni Od Klęczenia | Łoże Wspólne Lecz Przytulne | Trzeba Zasnąć


Nagranie albumu „bez prądu” to dla wykonawcy często duże ryzyko. Można powiedzieć, że w pewnym sensie artysta podejmuje się stworzenia ciekawych coverów własnej twórczości, a dokonanie tej sztuki jest trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Odłączenie wzmacniaczy i przesterów jest dodatkowo prawdziwym testem umiejętności muzyków. Obnaża wszelkie braki warsztatowe i jak na dłoni ukazuje, czy gra nam artysta, czy rzemieślnik. Oto egzamin z otwartości, wszechstronności i muzycznej wrażliwości.

Istnieją dwa rodzaje produkcji unplugged:
Pierwsza odmiana zwykle prezentuje się następująco: zespół wybiera utwory, muzycy zamykają się w sali prób i kombinują, bawią się, eksperymentują z instrumentarium, niejednokrotnie całkowicie zmieniają aranżację. Znane numery przeistaczają w niemal zupełnie nowe kompozycje. Słuchacz bowiem lubi być zaskakiwany.
Inna droga, to ta na skróty: wybór utworów → wyciągnięcie wtyczek → wciśnięcie przycisku „record”. Odegranie materiału akord w akord, bez zbędnego ryzykanctwa. 


Którą drogę wybrał Roman Kostrzewski?

Płytę „Buk – akustycznie” mam od kilku tygodni. Przez ten czas zdążyłem wielokrotnie posłuchać całego materiału. Jako miłośnik twórczości formacji Kat, postanowiłem podejść do tematu możliwie wnikliwie i dokładnie, a przede wszystkim obiektywnie, zapominając na ten czas, jak ważna jest dla mnie muzyka tego zespołu.

I niestety, nie postawię temu albumowi pomnika. A Diabeł mi świadkiem - chciałbym...

Na długo przed wydaniem najnowszej płyty, Kat z Romanem, na koncertach wplatał w setlistę akustyczne wersje zarówno klasyków jak i utworów z poprzedniej studyjnej płyty „Biało Czarna”, co spotykało się z wyłącznie pozytywnym przyjęciem przez publiczność. Wtedy w zespole zrodził się pomysł, by opracować i wydać krążek w takim właśnie stylu.

Nieszczęśliwie, panowie weszli do studia z ukierunkowaniem na – wcześniej wspomnianą – drogę „na skróty”. To, co świetnie sprawdzało się podczas występów, tutaj zawiodło.
Na płycie znalazło się dwanaście utworów, z czego dziewięć to absolutne klasyki, jak choćby „Czas Zemsty”, „Diabelski Dom cz. 1” czy „Odi Profanum Vulgus”, dwa numery z „Biało Czarnej” oraz jeden instrumental. Tracklista mocno elektryzująca każdego fana katowickiej formacji. Od razu budzi się ciekawość: jak to będzie brzmiało? Jak zagrali ostre partie na akustykach? Czy udanie przekuli najczystszy, twardy metal w łagodną materię, nie niszcząc przy tym jego struktury?
To ostatnie akurat się udało... „Buk – akustycznie” zawiera w sobie niemal wyłącznie znakomicie odegrane utwory, praktycznie bez jakiejkolwiek zabawy aranżacjami. Instrumenty brzmią bardzo dobrze, lecz niestety styl gry nie odbiega od wersji oryginalnych. Każdy z muzyków gra równo jak maszyna, nie siląc się na choćby odrobinę improwizacji. Te same akordy, te same partie solowe. 

Głosem i charyzmą Romana Kostrzewskiego można by obdzielić niemal całą polską scenę muzyczną, a i dla świata dużo by jeszcze zostało. Kat w wersji „bez prądu” to jeszcze więcej Romana (i to jest znakomite). Jego wokal jest tu bardziej wyeksponowany, śpiewane słowa są czytelniejsze niż zwykle. Można się prawdziwie zasłuchać i na nowo odkrywać jego specyficzne, trudne lecz hipnotyzujące wiersze.


Ewidentną pomyłką jest dla mnie umieszczenie na tej płycie utworów z „Biało Czarnej”, które brzmią i-den-tycz-nie, jak oryginały. Jedyną różnicą jest brak przesteru. Nie wiem, być może są to jeszcze zbyt „świeże” numery, by pasowały do reszty. A może są zbyt proste kompozycyjnie i nie było „z czego” ciekawie zagrać? Wybitnie uwypukliło się to po wykonaniu ich na akustykach (co ciekawe, w oryginalnych wersjach są fenomenalne). Na tle starszych utworów, w których powstawaniu główny udział miał Piotr Luczyk, wypadają raczej blado. Nawet Kostrzewski ich nie ratuje. Wokale brzmią w nich tak, jakby po prostu przeklejono ścieżki z normalnej, „prądowej” sesji, choć z całą pewnością tak nie było. To po prostu efekt jego olbrzymiego doświadczenia i rutyniarstwa. Tylko czy ta rutyna nie tłumi nieco artyzmu?

Wspaniała niespodzianka czeka natomiast w zamykającym płytę utworze „Trzeba Zasnąć”. Jaka? Powiem tylko, że transowa, płynąca i zjawiskowo piękna swą treścią.

Owszem, wiele jest albumów unplugged nagranych w taki właśnie sposób – ot, po prostu. Nagranie własnych utworów bez poważnych przeróbek aranżacyjnych, dokonując jedynie zmiany brzmienia instrumentów nie jest w żadnym wypadku czymś złym. Nie jest błędem, ani lekceważeniem fanów. Nie przypuszczam także, by był to zwykły skok na kasę, przynajmniej nie w przypadku Kata i Romana Kostrzewskiego. Jak chcieli – tak zrobili. Wyszło do bólu poprawnie i fachowo. Wielu ludzi będzie to wydawnictwo chwalić i oczywiście będą mieli rację. Bo to nie jest zła płyta! Po prostu ja miałem apetyt na coś więcej, niż "The Best Of" zagrany przy wywalonych korkach. 
Ależ szkoda, że to nie jest koncertówka...


Linki:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz