czwartek, 23 sierpnia 2018

Ciężka jazda nr 17 - recenzja: Bruce Dickinson "Do czego służy ten przycisk? Autobiografia"


autor: Bruce Dickinson                                               
tytuł: "Do czego służy ten przycisk? Autobiografia"
wydawnictwo: SQN - 2017










Mniej więcej dwadzieścia lat temu, w sopockich "tanich książkach" ulokowanych w nieistniejącym już budynku obok dworca PKP, wygrzebałem egzemplarz książki "Przygody Lorda Ślizgacza". Komiksowa okładka tego niepozornego tomiku biła po oczach wściekłymi kolorami, zaś tytuł napisany maidenowską czcionką zwyczajnie nie mógł umknąć mojej uwadze. Kupiłem ją za całe 2 złote, przeczytałem i szczerze się pośmiałem. Było to moje pierwsze zetknięcie z literackim obliczem Bruce'a Dickinsona. Na kolejne czekałem aż do ubiegłego tygodnia, gdy znalazłem czas, by nareszcie dowiedzieć się "Do czego służy ten przycisk?"


fot.: Djevelen | 130decybeli


Autobiografia to wyższa szkoła jazdy nawet dla sprawnego pisarza. Łatwo popaść z samozachwyt, koloryzować i upiększać fakty, doprawiać pikanterią mdłe fragmenty, czy wreszcie zatracić umiar i produkować dłużyzny. Przejechał się już na tym niejeden autor, któremu wydawało się, że ma coś do opowiedzenia i że, co gorsza, potrafi tego dokonać samodzielnie dzierżąc długopis. 

Jak zatem ta sztuka udała się człowiekowi zwanemu niegdyś Ludzką Syreną Alarmową? Cóż, wystarczy powiedzieć, że Bruce Dickinson panuje nad piórem co najmniej równie sprawnie, jak nad głosem. 

Należy zaznaczyć, że nie jest to biografia Iron Maiden, choć oczywiście zespół zasłużenie zajmuje w tej opowieści dużo miejsca.  
Dickinson pisze o sobie, człowieku wielu pasji i jeszcze większej ilości talentów. Nie o gwieździe czy celebrycie. Autor daleki jest od przedstawiania siebie w podobny sposób. Styl pisania barwny i przystępny (w żadnym razie prosty czy banalny), szybka narracja oraz elegancki, na wskroś brytyjski humor - wszystkie te cechy pozwalają Dickinsonowi błyskawicznie nawiązać  bliską więź z czytelnikiem.  Chwilami miałem wrażenie zgłębiania historii znajomego czy wręcz kumpla. Gawędziarskość formy to ogromny atut. Lubię książki, których wersy "wybrzmiewają" w głowie głosem narratora, w tym przypadku podbitym dodatkowo solidną porcją heavymetalowego grania. Audiobooki się chowają.

Bruce Dickinson jest szczery. Fragmenty życia, którymi postanowił podzielić się ze światem na kartach autobiografii wybrał w bardzo przemyślany sposób. Tylko wydarzenia ważne, bardzo ważne lub po prostu te ekscytujące. Nie ma tu zbędnych opisów "przyrody". Brak jest skandali, obrabiania komuś tyłka, sprzedawania gorących, zakulisowych historyjek. To nie ta liga. Dickinson nie chce i nie musi uskuteczniać bulwarowej pisaniny. Jako autor pokazuje dużą klasę i wie, czym jest powściągliwość, choć oczywiście muzycznych smaczków umieścił w książce bez liku. 
Strona po stronie ujawniają się kolejne oblicza Autora. Jest Bruce wokalista, tekściarz, pisarz, aktor. Poznajemy Dickinsona sportowca, biznesmena, pilota. Człowiek - orkiestra, pasjonat życia, wrażliwiec i uparciuch.  
Fragment opisujący wyjazd na koncert w ogarniętym walkami Sarajewie to bardzo mocny punkt książki, przypominający stylem najlepsze pozycje podróżnicze. Niczym rozśpiewany Michael Palin zrzucony w strefę wojny.
Pisząc o swej największej pasji, jaką jest awiacja, Bruce Dickinson wyraźnie się ożywia, wykazując niemalże dziecięcą radość i zafascynowanie. Droga, jaką przebył począwszy od marzeń podczas zabawy grą Microsoft Flight Simulator, po pilotowanie samolotów rejsowych oraz Boeinga 747 z Iron Maiden na pokładzie, jest długa, lecz barwna i wciągająca. Ciekawe, czy jako kapitana, a także człowieka obdarzonego dużym poczuciem humoru, nie korciło go czasem, by podczas turbulencji odezwać się przez interkom słowami: "- Scream for me, passengers!"?

fot.: Djevelen | 130decybeli
Uświadomiłem sobie, że praktycznie wszystkie albumy Iron Maiden oraz solowe wydawnictwa Bruce'a Dickinsona posiadam wyłącznie na mocno zajechanych kasetach. Chyba już pora na skompletowanie kolekcji winyli.


"Do czego służy ten przycisk" to znakomita lektura, którą warto polecić nie tylko fanom heavy metalu. Prawdę mówiąc nie trzeba nawet kojarzyć nazwy Iron Maiden, by wraz z Panem Dickinsonem udać się w fantastyczną podróż przez życie zwykłego angielskiego chłopaka, który nauczył się krok po kroku realizować swoje nawet najbardziej szalone marzenia. Inspirująca historia.

Na koniec muszę dodać kilka słów na temat historii mojego egzemplarza "Przygód Lorda Ślizgacza". Książeczka przeszła swoje, wędrując przez wiele miesięcy od jednego do drugiego czytelnika, każdorazowo wracając do mnie w coraz gorszym stanie. Powiedzieć dziś o niej, że wygląda jak wyciągnięta psu z gardła, to jak sprawić jej komplement. Jest jednak pewien drobiazg, który sprawia, że mimo opłakanego wyglądu, historia obleśnego Lorda ma na mojej półce honorowe miejsce. To własnoręczny podpis Autora.

fot.: Djevelen | 130decybeli

W listopadzie 1998 roku, po warszawskim koncercie solowego projektu Bruce'a Dickinsona, zespół jak gdyby nigdy nic wyszedł do grupki zziębniętych fanów czekających pod klubem Stodoła. Gitarzysta Richard "The Guru" Carette, zastępujący na tej trasie Roya Z, popijał Królewskie siedząc na schodkach autokaru koncertowego i spokojnie gawędził z ludźmi. Adrian Smith, którego autograf wówczas także znalazł się w książce, wyglądał na lekko speszonego gorącym przyjęciem, jakie mu zgotowaliśmy. Mimo to z uśmiechem przybijał piątki, podpisywał ludziom wszystko, po czym tylko dało się pisać i cierpliwie znosił powtarzające się co i rusz tradycyjne polskie "misiaczki". Tymczasem w głównym holu Bruce Dickinson podejmował wszystkich chętnych na uścisk dłoni, autograf czy zdjęcie, choć mało kto miał ze sobą aparat. Skromni, otwarci i serdeczni ludzie.
Czy dzisiaj coś takiego byłoby możliwe? Prawdopodobnie tak, ale raczej jako kosztowne Meet&Greet, pod nadzorem tłumu ochroniarzy i kogoś z managementu. Kiedyś było prościej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz