niedziela, 15 czerwca 2014

Ciężka jazda nr 6 - recenzja: Vader "Tibi Et Igni"

zespół: VADER
album: "Tibi Et Igni"
wytwórnia: Nuclear Blast Records - 2014  


skład:
Peter - gitary, wokal
Spider - gitary
James - perkusja
Hal - bas


utwory:
Go To Hell | Where Angels Weep | Armada On Fire | Triumph Of The Death | Hexenkessel | Abandon All Hope | Worms Of Eden | The Eye Of The Abyss | The Light Reaper | The End

Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, jak znakomitą i rozpoznawalną w świecie marką jest zespół Vader. Założona w 1983 r. formacja zdaje się być jak porządne wino – z wiekiem nabiera coraz więcej smaku, intensywnieje i szlachetnieje nie tracąc przy tym pierwotnej mocy. I, co najważniejsze, nie trąci korkiem.
W tej przebogatej karierze zdarzały się olsztynianom niewielkie „potknięcia” (czyt. płyty nie do końca dobrze odebrane przez fanów i krytykę), co jednak wcale nie oznacza, że były to słabe albumy czy jakieś utwory zrobione totalnie od czapy. Zjechany równo krążek „Necropolis” z 2009 r. miał oczywiście słabsze momenty, jednak bronił się jako cała, spójna i ogólnie porządna płyta. Za mało Vader w Vader? Bzdura. To był 100% roztwór mocno nasycony deathmetalową esencją. Widać ludzie mieli wówczas smak na inny rodzaj mocy. Ja nadal słucham go często i z przyjemnością.
Wydany dwa lata później „Welcome To The Morbid Reich” zdecydowanie był ukłonem zespołu w stronę tych fanów, którzy tęsknili za starym, bezkompromisowym brzmieniem, do jakiego Peter przez lata konsekwentnie ich przyzwyczajał. Materiał dosłownie urywał łeb.


Na „Tibi Et Igni” kazali nam czekać kolejne trzy lata. Czy było warto?
„Dla Ciebie i Ognia” - tak brzmi polski tytuł nowego dziecka Vader. I faktycznie – materiał chwilami pluje ogniem z głośników.
Otwierający krążek utwór „Go To Hell” rozpoczyna się ponurym intro, które narastając przechodzi z orkiestracji prosto w gitarowo - blastyczny galop. Nie ma przebacz. Ostro, szybko i dynamicznie. Oto death metal szlachetny!
„Where Angels Weep” i „Armada On Fire” kontynuują tę jakże intensywną jazdę. Uwagę przykuwają wściekłe solówki, którymi raczą na zmianę Peter i Pająk (sprytnie oznaczono je w książeczce z tekstami – piktogramy w tekście utworu informują kto kiedy masakruje swoją gitarę ;)
Wokal Petera brzmi fenomenalnie. Growl jest głęboki i potężny, a jednocześnie idealnie czytelny. Słucha się znakomicie.
„Triumph Of Death” - niejeden pan „true” zapewne się skrzywi słuchając tego utworu. Jest niesamowicie przebojowy i szybki. Wielu stwierdzi pewnie, że za bardzo. Moim zdaniem to zdecydowanie mocny punkt tracklisty. Przypomina mi katowską „Wyrocznię” w vaderowskiej wersji sprzed lat. Death/thrash metal znakomicie zagrany. Docenicie na koncertach, kiedy nie będziecie mieli już siły kręcić łbami do tej petardy ;)
„Hexenkessel” - mój faworyt. Utwór wspaniale się rozwija, narasta od szybkiego marszu po kanonadę. Tekstowo – czyżby Stalingrad...? Zupełnie, jakby człowiek trafił w sam środek wściekłej, pancernej bitwy. Idealnie pasuje jako tło do jednej z powieści Leo Kesslera o batalionie czołgowym SS Wotan.
„Abandon All Hope” już samym tytułem informuje słuchacza, by porzucił wszelką nadzieję na oddech ;) Jazda! Podwójna stopa tłucze wściekle, gitary tną równym rytmem. W skrócie, cytując fragment tekstu: „(...)Welcome to hell!!!!”
Kolejny atak przypuszcza „Worms Of Eden”. Jest coraz ostrzej. Gitary dziko skowyczą. I o to przecież chodzi!
Łapiemy powietrze... „The Eye Of The Abyss” ma łagodne intro. Jego niepokój zwiastuje burzę. Melodyjna solówka Pająka budzi do życia vaderowską machinę wojenną. Rozpędzony, energetyczny numer, którego zamknięcie ponownie należy do gitary Pająka. Wirtuozersko.
Przedostatni na liście, „The Light Reaper”, to również typowy, wściekły Vader w najwyższej formie. Panowie nawet na moment nie schodzą poniżej pewnego poziomu ładunku energii. Są tu zwolnienia, lecz nawet one są ciężkie i miażdżące jak przejazd walcem.
Płytę (w wersji jevelbox – a taką tylko mam) zamyka (a jakże ;) utwór „The End”. Melorecytacje w kantach – growl w refrenach. Tłuściutkie, soczyste brzmienie. Numer zdecydowanie „hymnowy”. Majestatyczny, mocny, transowy.
 
„Is this the end now?
(...)
This is not the end
This is NOT the end now!”



„Tibi Et Igni” to według mnie kolejny znakomity album w dorobku Vadera. Przykuwa uwagę od początku do końca. Jest różnorodny brzmieniowo, bogaty w dźwięki a przy tym konkretny, ciężki i po brzegi wypełniony agresją. Czy odkrywczy? A po co?! Vader już nie musi gubić się w poszukiwaniach swojej artystycznej drogi. Peter znalazł ją dawno temu i nieustępliwie nią podąża, nie oglądając się na innych. Za to należy się wielki szacunek Jemu i formacji, którą stworzył i którą od lat kieruje. Wymagać do Vader zmian czy oskarżać ich o wtórność to jak żądać od Lemmy'ego, by skierował Motörhead ku powermetalowym czy (o zgrozo) symfonicznym poletkom. Siłą grupy Vader jest wierność stylowi i konsekwencja w działaniu. „Dla Ciebie I Ognia” to tego najlepszy dowód.

 „In our dreams we may live forever
Immortal, indestructible
Like a god on the Throne
Like god on the Throne (...)”

Peter, ten sen już dawno stał się jawą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz