piątek, 13 czerwca 2014

Pożegnanie Przyjaciela - zmarł Kuba Müller

One day
You'll look to see I've gone,
For tomorrow may rain so
I'll follow the sun.

Some day
You'll know I was the one.
For tomorrow may rain so
I'll follow the sun.

The Beatles - „I'll follow the sun”

Wczoraj, 12 czerwca, pożegnałem Przyjaciela.


Kuba Müller, człowiek, który żył muzyką.
Znakomity akustyk, miłośnik dobrego grania, gawędziarz, kawalarz, gitarzysta, świetny fachowiec, serdeczny przyjaciel i po prostu dobry człowiek.

Cenili, szanowali i lubili Go wszyscy, z którymi dane mu było się zetknąć na drodze prywatnej i zawodowej: od Jacka Kaczmarskiego, przez Leszka Możdżera po Piotra „Petera” Wiwczarka, bez podziału na gatunki muzyczne. Pracował z każdym, z każdym porozmawiał, nigdy nikogo nie zbywał. Chętnie pomagał, służył radą, a dowcipem ciął jak samurajskim mieczem.

Poznaliśmy się 15 lat temu, gdy zacząłem pracę w jednym z trójmiejskich teatrów. Kuba był tam akustykiem (równolegle pracował w słynnym, nieistniejącym już Guitar Center – sklepie muzycznym należącym do Waldemara Tkaczyka z Kombii). Na początku wydał mi się dość oschłym, zdystansowanym technikiem, niezbyt skorym do nawiązywania nowych znajomości, zwłaszcza z jakimś żółtodziobem, którego trzeba wszystkiego uczyć i non stop pilnować, czyli ze mną. Pierwsze tygodnie były istotnie trudne. Przygotowania do pierwszej tamtego lata premiery przebiegały w napiętej i chwilami nerwowej atmosferze. Wszyscy na wszystkich warczeli, informacje przekazywało się półsłówkami. Nie raz oberwało mi się od Kuby za zmianę ustawień w konsolecie, której de facto wcale nie dotykałem, bo nie należało to do moich obowiązków.
Czas płynął, spotykaliśmy się codziennie i wzajemnie obserwowaliśmy. Uczyłem się z Nim pracować, a On szczerze mówiąc nie zamierzał mi tego ułatwiać. I tak to trwało, aż do premiery spektaklu. Po niej całe napięcie wyparowało i zaczęła się przyjaźń, która trwała wiele lat.

Potrafiliśmy przegadać całe noce. Obaj byliśmy maniakami grupy Kiss. Nauczył mnie słuchać i rozumieć muzykę Tool. Pokazał mi Fun Lovin' Criminals. W pustym teatrze puszczał na maxa Eagle Eye Cherry. Dzięki niemu poznałem mnóstwo fantastycznych osób. Opowiadał barwne, zakulisowe anegdoty, których uzbierało mu się naprawdę wiele. Wspólne trasy Sopot – Warszawa – Sopot nigdy nie były nudne, a po wyjściu z samochodu bolał mnie brzuch od kilku godzin ciągłego śmiechu.

Kuba miał znajomych i przyjaciół chyba w każdym zakątku Polski. Kiedyś, na jednym z warszawskich osiedli, wyściskał się serdecznie z jakimiś osobami, które poznał przelotnie na koncercie w Berlinie.
Tak, Kuba zapadał w pamięć każdemu, kto go spotkał. I sam każdego pamiętał.
Przejście w jego towarzystwie przez Sopot trwało znacznie dłużej niż zwykle, gdyż na każdym kroku z kimś się witał, pogadał, pośmiał się, umawiał na później...


W tym tygodniu Kuba planował być w Warszawie, na konsultacji lekarskiej, która miała być ostatnią przed trudną operacją mogącą uratować jego życie. 

Na pogrzeb Kuby przyszło mnóstwo osób. Przykre jednak, że wielu „przyjaciół” nie raczyło się pojawić, by towarzyszyć mu w ostatniej drodze, ale cóż... Być może w obecnych czasach wystarczy "zapalić" [*] na facebookowym wallu.
The Beatles „I'll follow the sun” i Johnny Cash „Hurt” - te utwory odprowadziły Kubę. Sam je wybrał.

What have I become?
My sweetest friend.
Everyone I know
Goes away in the end.
And you could have it all,
My empire of dirt.

I will let you down.
I will make you hurt.

Johnny Cash - „Hurt”


3 komentarze:

  1. Dzięki za to wspomnienie, serdeczne dzięki. 1,5 roku żyjemy już bez Kuby i ciągle tak samo pusto.

    OdpowiedzUsuń
  2. już 4 lata bez Kuby, zawsze był, teraz go nie ma, trudno się żyje, ale muszę dociągnąć do końca, pewnie wtedy spotkamy się...

    OdpowiedzUsuń